Pewnie dla większości z was nie jest to- jak głosi tytuł tego posta- zaskakujące odkrycie, ale dla mnie owszem. Niegdyś nie zdawałam sobie sprawy, że takie cuda w ogóle istnieją :D Wiele słyszałam na temat olejowania włosów, mycia metodą OMO, jednak unikałam tego jak ognia. Kiedy farbowałam i prostowałam pukle dość szybko się przetłuszczały, zatem zabiegi owe byłyby kompletnie zbędne. Po zaprzestaniu niszczenia włosów na własne życzenie sytuacja się odwróciła- zbyt suche i zbyt sztywne włosy poza tym, że znowu zaczęły się kręcić wyglądały po prostu niedbale i brzydko :( Nie pozostało mi nic innego, jak ściąć przynajmniej część zniszczonych końcówek i zacząć je porządnie nawilżać. Po zaczerpnięciu porad od innych blogerek i przeczytaniu kilkudziesięciu stron o prawidłowym rozpoznawaniu typu swoich włosów i "naprawianiu uszkodzeń" zaczęłam od nakładania na włosy oleju z nasion bawełny.
Olejek powstaje w wyniku tłoczenia na zimno nasion bawełny indyjskiej. Dostarcza skórze nienasyconych kwasów tłuszczowych, które to są niezbędne dla dobrej kondycji naszej skóry i włosów. Kwasy te pomagają w eliminowaniu wolnych rodników, oraz dobrze wnikają w skórę korzystnie oddziałując na nią.
Nie ma w składzie nic, co mogłoby podrażniać nawet najbardziej wrażliwą i delikatną skórę, gdyż jest to po prostu 100% naturalny i bezzapachowy produkt. Brzmi kusząco? Nie inaczej :)
Po nałożeniu pierwszy raz na ok 3 godziny zauważyłam:
- większy skręt
- większą objętość
- odżywione i lśniące pasma
- miękkie, miłe w dotyku loki( potwierdzone przez mojego Lubego :))